W zeszły weekend
odwiedziliśmy z Lepszą Połową i Ninją naszych przyjaciół we
Wrocławiu. Korzystając z okazji wybraliśmy się do restauracji, o
której słyszeliśmy wiele dobrego i na wizytę, w której
czekaliśmy od dłuższego czasu. Restauracja Folks,
bo o niej mowa mieści się na ul. Krzyckiej 92b, w bloku jednego z
nowych osiedli mieszkaniowych. Położenie Folks jest dość
oryginalne (żeby nie napisać, że leży na kompletnym zadupiu), bo
nikt kto nie przyjechał specjalnie do tej restauracji nie ma szansy
do niej trafić. Oczywiście takie położenie ma na pewno także
dobre strony, jak niski czynsz. Wydaje mi się to dzięki temu do
Folks'a nie trafiają przypadkowi goście, a nad samą restauracją
tworzy się mit miejsca dla smakoszy i „insajderów. Nie mnie
jednak oceniać czy to dobrze czy źle.
Jeśli chodzi o wystrój,
to jest to lekko hipsterska mieszanka minimalizmu i stylu
skandynawskiego, który jest obecnie, aż nadto popularny. W
przeciwieństwie jednak do wielu innych miejsc w Folksie wszystko do
siebie pasuje i jest ze sobą spójne. Dodatkowym plusem, jest
zapewne kącik dla dzieci i krzesełka dla najmłodszych. Jedna rzecz
zaburzyła jednak mój pozytywny odbiór wnętrz wrocławskiej
restauracji. Stoły, mimo iż wyglądają świetnie i są zrobione
bodajże z europalet, to są cholernie niebezpiecznie. Ktoś kto je
robił zapomniał o najważniejszej rzeczy, czyli wyheblowaniu. Ze
stołów sterczą zadziory i drzazgi. Zastanawiam się czy
restauracja zwraca koszty zepsutej odzieży lub czy drzazgi wyciągane
są na miejscu. Na szczęście podczas naszej wizyty obyło się bez
ofiar.
Zanim przejdę do
najważniejszego, czyli do jedzenia, chciałbym napisać jeszcze o
obsłudze, która była naprawdę bardzo dobra. Od drzwi przywitała
nas uśmiechnięta pani, która zajęła się naszą obsługą.
Pojawiała się dokładnie wtedy kiedy było to konieczne, potrafiła
wyjść z inicjatywą i zaproponować nam nowo wprowadzone napoje,
nie będąc przy tym nachalną. Nie obyło się jednak bez pomyłki.
Lepsza połowa zamówiła sałatę cezara i doradę po marokańsku i
dostała obie potrawy naraz. Lekki fakup, który jednak nie powinien
się wydarzyć.
Przejdźmy do tego na co
wszyscy czekamy. Zacznę od menu, które jest największą zaletą
tego miejsca. Menu mieszczące się na jednej stronie A4 prawie
zawsze jest zwiastunem nadchodzącego dobra. Cenowo, patrząc tylko
na menu, a nie widząc jedzenia jest dość atrakcyjnie, zadowolenie
rośnie po otrzymaniu naszych dań, które są naprawdę solidnej
wielkości. Dania były tak pokaźne, że żaden z moich towarzyszy
nie zdecydował się na deser, pomimo że na sąsiednich stołach
wyglądały obłędnie (może więc porcje były nieco zbyt duże).
W Folks spróbowaliśmy:
- Bulionu o smaku pieczonych ziemniaków, puree ziemniaczane, chrupiący boczek, grzyby (16zł)
- Risotto buraczane, groszek z twarogu, „sezamki” (16zł)
- Sałaty „Cezar”, sałata rzymska z kurczakiem, sardele, grzanki, dressing (24zł)
- Sałaty z kompresowanych buraków, kompresowane buraki z pomarańczą, wędzony pstrąg, ser kozi (26zł)
- Mostku wołowego (sou vide), wołowina, pierogi z grzybami, pieczona szalotka (szarlotka w menu :P), sos pieczeniowy (42zł)
- Dorady po marokańsku, dorada sałatka z czarnej soczewicy z warzywami, kiszona cytryna (39zł)
Bulion bardzo ciekawie
podany. Dostałem głęboki talerz z puree ziemniaczanym z grzybami.
Chrupiący boczek stroił moje ziemniaki niczym kwiaty, a przemiła
kelnerka dolała bulion dopiero przy stole. Wszystko niemal idealne,
tylko ten bulion nijaki. Pieczonych ziemniaków nie bardzo mogłem
odnaleźć w smaku bulionu. Był mało wyrazisty niemal nijaki. Puree
z grzybami było smaczne. Danie jak dla mnie ma ogromny potencjał,
ale było lekkim rozczarowaniem.
Risotto buraczane podane
zostało z groszkiem z serka wiejskiego i znanymi wszystkim
połamanymi słodkimi sezamkami. Risotto było bardzo delikatne i
kremowe, a w połączeniu z twarogiem i sezamkiem zaskakująco dobre,
choć smak buraków nie był zbyt mocno wyczuwalny. Całe danie było
jednak udane.
Sałata „Cezar”
niestety nie przypadła nikomu do gustu. Sałata została atrakcyjnie
podana i była niemalże ogromna. Zarówno mnie jak i moim
przyjaciołom nie przypadła do gustu spora ilość całych filetów
z sardeli, a zimny, przygotowany chyba sous vide (ale bez obsmażenia,
lub po prostu ugotowany) kurczak sprawił, że sałata sprawiała
wrażenie „rozpaplanej”. Plusem w sałacie, na pewno był
dresing, nie było go ani za dużo ani za mało.
Dorada po marokańsku
była przepyszna. Delikatne mięso (przygotowane chyba na parze)
rozpływało się na podniebieniu. Sałatka z czarnej soczewicy była
idealnie doprawiona i sprawiała, że czuło się na twarzy powiew
ciepłego marokańskiego powietrza. Kolorytu i życia potrawie dodała
kiszona cytryna.
Mostek wołowy (sous
vide) nie tylko mój, ale i wszystkich siedzących przy stole to
zdecydowany faworyt. Danie genialne, pełne w smaku i spójne w
każdym elemencie. Kiedy ja i towarzyszący nam mój przyjaciel
otrzymaliśmy nasze talerze, na naszych twarzach zawitał uśmiech,
który pozostał na nich już do końca naszej wizyty w Folks.
Otrzymaliśmy prawdziwie „męski” kawał delikatnego,
ociekającego smakiem mięsa, a towarzyszyło mu pięć przepysznych
pierogów z grzybami, pieczone szalotki (choć przez literówkę w
menu spodziewałem się ciepłego jabłkowego ciacha) i wyrazisty
esencjonalny sos. Mostek, czyli tak naprawdę mało popularny kawałek
wołowiny, zamienił się tutaj w prawdziwe dzieło sztuki.
Podsumowując Folks to
bardzo fajne miejsce, z dobrym jedzeniem i nie krępującą
atmosferą. Lokal jest bardzo dobrze przystosowany do wizyt z
dziećmi. Poza krzesełkami dla najmłodszych starsze dzieci mogą
pobawić się w specjalnie dla nich przygotowanym kąciku. Rodzice
natomiast po ucztowaniu mogą zakupić ekologiczne produkty, których
kucharze używają w restauracji. Pomimo kilku niedociągnięć
(które mogą być łatwo usunięte) restauracja jest warta
polecenia, a nawet kulinarnej podróży, oczywiście jeśli ją
odnajdziecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz